W katakumbach i kościele San Sebastian znaleźliśmy się
właściwie przypadkiem. Tak naprawdę mieliśmy w planach zwiedzanie podziemnych
krypt w San Callisto, ale były zamknięte, więc postanowiliśmy dać szansę
Sebastianowi. Katakumby, gdzie niestety fotografowanie jest zabronione, rzeczywiście
robiły wrażenie, ale największa niespodzianka czekała w kościele. Wpierw
przepiękna rzeźba Sebastiana dłuta ucznia Berniniego, a potem dzieło samego
Mistrza!
Sebastian, późniejszy święty, był wykształconym mieszkańcem
Mediolanu w III w, który został przywódcą gwardii cesarza, choć nie wiadomo
którego. Źródła raz mówią o Marku Aureliuszu Probusie [panowanie 276-282], a
innym razem o Dioklecjanie [284-305]. Wg chrześcijańskiej mitologii za
wyznawanie religii został przywiązany do drzewa i uśmiercony strzałami. Jednak przygotowująca
go do pochówku kobieta zauważyła, że mężczyzna żyje. Gdy wyzdrowiał odwiedził
cesarza, co niestety nie okazało się dobrym pomysłem, bo tym razem został
pobity na śmierć.
Rzeźba Antonia Giorgettiego pokazuje Sebastiana leżącego na
ziemi, z trzema strzałami w umięśnionym [w końcu wojskowy ;-)] ciele. Wygląda
jakby spał, na twarzy nie widać cierpienia. Jedynym zgrzytem są dziury, w
których umieszczono brązowe, pozłacane strzały. Z bliska nie wyglądają realistycznie, a
szkoda, bo całość jest naprawdę wysokich lotów.
Natomiast rzeźba Berniniego to Salvator Mundi czyli
Jezus. Dziwiłam się dlaczego nie jest ona popularna, nie ma o niej za wiele
wzmianek w przewodnikach, co skutkuje brakiem tłumów turystów [może to i
dobrze….]. Jednak po poznaniu jej historii wszystko stało się jasne!
Salvator był ostatnim dziełem Gianlorenzo. Wykonał go w roku
1679 w wieku 81 lat, rok przed śmiercią. Prawdopodobnie stworzył go dla swojej
długoletniej przyjaciółki, królowej Krystyny Szwedzkiej, która odmówiła
przyjęcia podarku, twierdząc, iż nie ma rzeczy równie cennej, by podarować
artyście. Jednak po jego śmierci zabrała rzeźbę na przechowanie. Krystyna
zmarła zaledwie kilka lat po Berninim [w 1689] i rzeźba Jezusa przeszła na własność
papieża Innocentego XI Odescalchi. W archiwach rodziny cenna rzeźba wspomniana
jest po raz ostatni w roku 1773, znane jest także studium części popiersia
wykonane węglem na papierze, a potem trop się urywa i to na wiele stuleci. Dopiero
w roku 1972 jeden z profesorów historii sztuki, Irving
Lavin, podjął temat i oświadczył, że odnalazł dzieło
Berniniego w Chrysler Museum w
Norfolk, w stanie Virginia w USA…… Wprawdzie rzeźba odstawała od standardów mistrza, ale wytłumaczono ową
niezręczność wiekiem artysty oraz problemami z prawym ramieniem, które dosięgły
go w jesieni życia. Dość szybko pojawiła się konkurencja- tym razem z Francji,
z katedry w Sées, w normańskim Orne. Jednak Lavin miał przygotowaną odpowiedź również na taką opcję- miała to być, również
zaginiona, kopia dzieła wykonana dla francuskiego przyjaciela Berniniego, opata Pierre Cureau de la
Chambre z Paryża.
Przekonanie, że w USA znajduje się oryginał Salvatora
Mundi trwało aż do roku 1999, kiedy to w Wenecji zorganizowano wystawę z okazji
trzechsetlecia urodzin Berniniego. Na niej właśnie włoscy uczeni mogli na
własne oczy zobaczyć rzekomą kopię z Francji. Do tej pory bowiem wszystkie
artykuły pisali na podstawie zdjęć! Okazało się jednak, że owe zdjęcia nie były
dobrej jakości, bo rzeźba na żywo wywarła ogromne wrażenie. Włoscy historycy
zmienili zdanie- popiersie z Sees to oryginał włoskiego mistrza baroku!
Kolejny zwrotem akcji w śledztwie na temat zaginionego
arcydzieła był rok 2001 i wystawa w Urbino poświęcona papieżowi Klemensowi XI. W katalogu pojawiło się zdjęcie zachwycającego popiersia Chrystusa pochodzące
z rzymskiego San Sebastiano fuori le Mura autorstwa, jak
przypuszczano, miejscowego artysty [choć pochodzącego z Palermo], Pietro
Papaleo. Szybko stwierdzono, że przeciętny artysta jakim był Papaleo nie mógł
wyrzeźbić posągu tej klasy. Niesieni entuzjazmem włoscy uczeni znów zmienili
zdanie J Dzieło
Berniniego nigdy nie opuściło Włoch, ba! Rzymu i w końcu zostało odnalezione przy via Appia Antica! Na potwierdzenie tezy znaleziono wiele podobieństw do innych
prac Berniniego, ale najważniejszy moim zdaniem i najbardziej przekonujący był
fakt, iż wymiary popiersia odpowiadają co do milimetra wymiarom z inwentarzy Odescalchi.
Po raz kolejny ogłoszono odnalezienie ostatniego dzieła Gianlorenzo, i tym razem
także zrobił to znany nam już Irving Lavin, który w
1972 „odnalazł” Berniniego w Norfolk . Tym razem stwierdził, że artyzm dzieła,
jego kunszt i mistrzowska technika nie mają nic wspólnego z popiersiami z USA i
Francji. Po prostu biją je na głowę!
Nie wiadomo do końca jak i kiedy dzieło znalazło się w
klasztorze przylegającym do kościoła San Sebastiano. Prawdopodobnie, ale są to
tylko przypuszczenia, aż do wojen napoleońskich ozdabiało wnętrze pałacu Odescalchi,
gdzie trafiło po śmierci królowej Krystyny. Na pewno rzeźba została znaleziona
w zakrystii klasztoru po drugiej wojnie światowej, a po przyłączeniu klasztoru
do kościoła San Sebastiano przeniesiono ją do niszy w świątyni.
Jak dotąd nie pojawił się kontrkandydat do
tytułu ostatniego dzieła Berniniego, więc przewodnik informuje uczestników wycieczki,
że stoją przed Salvatorem Mundi mistrza baroku. Być może nie jest zbyt znana, bo do końca nie ma pewności czy jest to dzieło Berniniego.... Miejmy nadzieję, że uczeni nie
zmienią już zdania, bo popiersie rzeczywiście jest piękne. Aczkolwiek mi
osobiście bardziej podobają się inne dzieła Berniniego J Szczerze mówiąc to w tym kościele o wieeele lepiej prezentuje się rzeźba ucznia Berniniego ;-) Chciałabym też kiedyś
zobaczyć rzeźby z Francji i USA, by porównać je z tą w San Sebastiano.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz