Tradycyjnie już spędziliśmy nieco czasu po prostu włócząc się po
mieście i wypatrując ciekawych detali. Nie musiałam ich jakoś szczególnie szukać,
miałam wrażenie, że było ich zatrzęsienie! Naprawdę Valladolid było baaardzo pozytywnym
zaskoczeniem.
Totalny zachwyt! Drzwi w stylu gotyckim, misternie rzeźbione…. Gdybym miała
takie do domu to chybabym do niego nie weszła, tak jak nie weszłam do jakiegoś
kościółka?, bo po prostu one skradły całą moją uwagę :-)
Każdy segment inny, a wokół centralnego motywu wiją się roślinne wicie,
również inne w każdym panelu. Nie wiem, który najpiękniejszy….
A tutaj już „zwykłe” drzwi na zwykłej ulicy Valladolid. Oczywiście
zwykłe w porównaniu do poprzednich.
Smoki pilnują płonącego, domowego ogniska :-)
A ci strażnicy pilnie rozglądają się dookoła.
Z mieszkańcami tego domu lepiej nie zadzierać!
Kolejne cudo.
Krzyczący ludzik w prawym górnym rogu jest rozbrajający :-)
Zniszczony budynek i TAKIE wejście! W Valladolid nie widzieliśmy tylu
zaniedbanych budynków jak w Madrycie, ale może po prostu nie trafiliśmy w takie
rejony.
Od razu widać, że była to reprezentacyjna siedziba jakiegoś bogatego
rodu.
Dwaj Atlasi chronią kafeterię :-)
Można napotkać drewniane balkoniki, choć jest to widok już rzadki.
Tutaj pomalowane na pastelowe kolory, ja chyba jednak zostawiłabym
drewno bez dodatkowej ozdoby w postaci farby…..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz