Matala to jedna z wizytówek i najbardziej znanych atrakcji Krety. Słynie z malowniczej plaży w sąsiedztwie klifu z wydrążonymi mieszkalnymi jaskiniami, w których niegdyś zamieszkiwali hippisi. Podobno w latach 60 i 70 w tutejszej komunie pomieszkiwała Joni Mitchell, a nawet sam Bob Dylan. Od tamtej pory oczywiście sporo się zmieniło- same jaskinie zostały ogrodzone i postawiono budkę z panem pobierającym opłaty za możliwość pochodzenia po klifie. W czerwcu jest też organizowany muzyczny Matala Beach Festival, ale prawdziwych dzieci kwiatów już tutaj nie ma….
Byliśmy w Matali na początku września i popołudniu w
miasteczku spotkaliśmy niewielu ludzi- wręcz świeciło pustkami [jednak kiedy
robiłam zdjęcia to się zlecieli chyba z całej okolicy- takie parcie na szkło!
;-)] Obok plaży znajduje się słynne drzewo- rzeźba- wizerunki brodatego bóstwa
[Posejdon?] oraz kwiaty mają naprawdę sporo uroku i widać talent artysty.
Nieopodal stoi równie słynny kolorowy autobus oraz jakieś jedno, osamotnione
stoisko z „handmadem” – na moje oko pochodzącym z Chin :-) Panie sprzedające stanowią
intrygująca mieszankę- ubranie stylizowane na hippisowskie, a podejście do
klienta- przysłowiowe ekspedientki z mięsnego
w PRLu :-)
Klify były zamieszkane już w neolicie czyli jakieś 7-5 tys
lat temu. W okresie minojskim miejscowość była portem i ta funkcja Matali utrzymała
się również w okresie rzymskim- była portem starożytnej Gortyny. Rzymianie również
zaczęli wykorzystywać jaskinie jako miejsca pochówków katakumbowych. Podobno w
jednej z nich lubił przesiadywać rzymski generał Brutus [oczywiście nie TEN
Brutus, ale to imię zawsze robi wrażenie]. Podobno tu właśnie Zeus przywdział formę
byka i uwiódł Europę.
Sama plaża malutka, pas przy morzu zastawiony parasolkami,
leżakami oraz dość zatłoczony, ale w porównaniu ze zdjęciami czy filmikami z czerwca
czy lipca, kiedy przybywa tutaj kilkadziesiąt [!!] tysięcy turystów to i tak
nic. Przy plaży parking chyba tak duży jak sama plaża. Klif malowniczy, choć
oczywiście bez siatki byłby bardziej, no ale to już pewnie se nie wrati.
Jaskinie robią wrażenie jakby przed chwilą wyszedł z nich Dylan, są nawet
„łóżka” i gdzieniegdzie szczątkowe malunki ying-yang, mandale, esy floresy itp.
Po oglądnięciu kilkunastu podobnych pomieszczeń pozostaje wdrapać się po
wyślizganych skałach jak najwyżej w celu podziwiania widoków. Cała przyjemność
kosztuje 3 lub 2E.
Na plażowanie przenieśliśmy się na drugą stronę klifu- do
Komos [pisane też Kommos i ta forma bardziej mi się podoba]. Wprawdzie klif bez jaskiń, ale za to plaża o wiele większa, szersza,
piaszczysto- kamienista, wręcz wyludniona [oprócz parasolek tuż koło klifu] mimo
sporej ilości zaparkowanych na malutkim parkingu i wzdłuż drogi aut. Spokojnie
można znaleźć odludne miejsce do rozłożenia ręczników co też czynimy. Tuż koło plaży
jest stanowisko archeologiczne- ruiny starożytnego Kommos, niestety ogrodzone i zamknięte-
sprawiają wrażenie w ogóle nieudostępnianych. Przy brzegu widać duże, kamienne
bloki o geometrycznych kształtach- być może też jakieś pozostałości po mieście.
Owe bloki sprawiają, że trzeba uważać przy wejściu do wody jeśli nie chce się
mieć poobijanych stóp albo zaliczyć twardego lądowania. Jak widać po zdjęciach
wygoniły nas ciemne chmury, a w drodze powrotnej na szybę samochodu spadły 4
[słownie CZTERY!] krople deszczu- przyzwyczajeni do polskiej aury niemal nie
zwróciliśmy na nie uwagi, ale 2 dni później okazało się, że nawet lichy
deszczyk we wrześniu jest na Krecie
zjawiskiem wzbudzającym żywe emocje :-)
KOMMOS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz