Halina Korolec- Bujakowska Mój chłopiec, motor i ja. Z Druskiennik do Szanghaju 1934-1936. W.A.B, Warszawa 2011
Absolutnie fantastyczna książka, która przenosi w świat lat 30 XX wieku i pokazuje jak para z Polski realizuje swoje marzenia o dalekich podróżach.
Wrażliwe spojrzenie, zmysł obserwacji i lekkie, niemal poetyckie pióro odmalowało ówczesną Europę oraz Azję poznawaną z grzbietu „10-konnego potwora” ;-) Ich droga prowadzi przez granice o innym niż dzisiaj przebiegu oraz państwa o zmienionych nazwach. Zresztą nawet rodzinne miasta obojga- Wilno i Druskienniki, należą teraz do Litwy [a wcześniej ZSRR].
Niektóre sytuacje rozśmieszają, jak wtedy gdy Halina wyjaśnia dlaczego w Belgradzie kierowcy non stop trąbią [dla niecierpliwych- patrz pod wpisem], czasem rozczula, gdy Stanisław informuje skąd sprowadzić np. mapę Syrii [z Paryża!] oraz wyraża życzenie, żeby co roku opisywać chociaż jedną daleką wyprawę, by ułatwić podróżowanie następnym śmiałkom.
Klimat książki dopełniają fotografie- niewielkie, czasem niewyraźne, oczywiście czarno- białe- z chęcią zobaczyłabym ich więcej , do Stanisław zdradził, że w ciągu 1,5-rocznej podróży wykonał ich ponad 3000. Może jakaś wystawa? Niewielka ilość zdjęć nie przeszkadza, bo Halina opisuje tak przyrodę jak ludzi i zdarzenia niezwykle plastycznie- obrazy same pojawiają się przed oczami. Przecierali szlaki [nieraz dosłownie] i jak na pionierów przystało przyszło im płacić za poznawanie nowych ścieżek. Nie zawsze była to cena niska i Halina nie ukrywa gorszych momentów ich eskapady- choroby, ran, wyczerpania, braku gotówki czy złego doboru odzieży.
Czytając mamy wrażenie, że ot zwykła para młodych wsiadła na motor i jedzie przed siebie. Oczywiście wiedzą, że robią coś, czego nikt inny z Polski dotąd nie dokonał, ale bez wody sodowej uderzającej do głowy. A mogłaby, bo ilość gazet i periodyków, w których ukazywały się ich artykuły lub wzmianki o wyprawie budziłaby nawet dziś zazdrość niejednego bloggera :-)
Niestety jest coś, co chwilami psuło przyjemność czytania i najzwyczajniej w świecie denerwowało. Kilka stron było mianowicie pustych- białe plamy wypełniały kartki nr: 130-131, 134-5, 138-9, 142-3. Nie wiem czy wada wystąpiła w całym nakładzie czy tylko mój egzemplarz był wybrakowany, ale powiem szczerze- klęłam! Mam nadzieję, że kolejne wydania będą poprawione i książka będzie idealna- także na prezent :-)
A po przeczytaniu historii Haliny i Stanisława nie pozostaje nic innego jak ruszyć w nieznane ;-)
* istniał wtedy przepis, w myśl którego, gdy jadą prosto muszą dać jeden sygnał, w prawo- 2, a w lewo- 3 klaksony
będę musiał przeczytać- zachęciłaś!
OdpowiedzUsuńpolecam, polecam :-)
OdpowiedzUsuńObiecałam sobie, że ten rok będzie rokiem nowości - pod względem autorów i gatunków. Dlatego tę książkę - której opis, szczerze mówiąc, nie robi na mnie wrażenia, wydaje mi się, że tematyka całości to nie moja bajka - wpisuję sobie na listę do przeczytania, a przynajmniej spróbuję się z nią zmierzyć.
OdpowiedzUsuńJak czytam tego typu historie, to włącza się we mnie stara jękliwa baba, która narzeka, że dzisiejsze podróże nie powinny się nazywać podróżami, że dzisiaj zaliczamy, itd. itd :) Z chęcią przeczytam, to musiała być przepiękna przygoda.
OdpowiedzUsuńTwoja recenzja skłoniła nas do poszukiwań informacji na temat tej pary :) Kilkadziesiąt lat temu taka wyprawa stanowiła tym większe wyzwanie. Aż dziw, że żaden reżyser nie połakomił się, by przenieść tę historię na ekrany! Halina i Stanisław zasługują na godne upamiętnienie :)
OdpowiedzUsuńTak, myślę, że film byłby bardzo interesujący :-)
OdpowiedzUsuńszczerze mówiąc to mi nieco też się włączyło takie myślenie ;-) O ileż mamy łatwiej, jak szybko można się dostać z jednego krańca świata na drugie- i to wspaniałe, ale ...... OK, wyłączam ją!
OdpowiedzUsuńFajne postanowienie, mam nadzieję, że przyniesie Ci wiele fascynujących odkryć literackich. Nawet jeśli niekoniecznie będzie to ta konkretna książka :-)
OdpowiedzUsuń