Historie serwowane czytelnikom przez autora- obojętnie czy dotyczą handlu bananami czy spotykanych po drodze ludzi- zawsze są interesujące, czasem mocno zaskakują (odchody gwanako używane do uzdatniania wody pitnej! ), a niekiedy powodują atak śmiechu (wyobraź sobie papieża reklamującego..... kokainę!!).
Tekst dosłownie usiany jest ciekawostkami oraz anegdotami: ile kosztuje lama na lokalnym targu?, co dla przesądnego lokalsa oznacza czarny ptak przelatujący nad głową?, a- również czarny- motyl?, jak dosłownie można przetłumaczyć hiszpańskie cieszyć się?, kto pilnuje porządku w kawiarniach w Quito, stolicy Ekwadoru?- a to wiadomości tylko z czterech stron! Widać, że wiedza Sergiusza o Ameryce Południowej jest rozległa, chętnie się nią dzieli i potrafi to zrobić w dobrym stylu. Czuć też autentyczne zainteresowanie poznawanymi ludźmi- zarówno miejscowymi jak i turystami, a łatwość w nawiązywaniu kontaktów umożliwia poznanie życia codziennego mieszkańców odwiedzanych krajów od podszewki. Ułatwia mu to także doskonała znajomość języka hiszpańskiego, bez którego trudno sobie poradzić w mniej turystycznych rejonach Ameryki Południowej.
Chyba najsłabszą stroną książki są zdjęcia, z których zresztą część pochodzi z Shutterstocka. Nie wiem co poszło nie tak- czy rozdzielczość była niedostateczna czy dobrano nieodpowiedni papier. Faktem jest, że od patrzenia na niektóre z nich bolą oczy- wyglądają jakby ściągnięto je z komórek, w czasach, gdy aparaty w telefonach nie miały nawet 1MP. Na szczęście nie jest to typ książki, w którym główna rolę grają fotografie maskujące słaby tekst :-)
Opowieść płynie, książkę niemalże się połyka, a jej koniec wręcz zaskakuje- to już??! Proszę o więcej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz